Bronisławy 44

Po lewej stronie od głównego wejścia na trojanowską nekropolię wojskową, znajduje się rząd szarych grobów 20 młodych ludzi – członków oddziału „Socha”, osaczonych i zabitych przez Niemców we wsi Bronisławy. Mogiły zostały odnowione podczas ostatniego remontu cmentarza, w 2019 roku. 4 kwietnia mija kolejna rocznica wydarzeń, które miały miejsce w 1944 roku…

Oddział powołano w celu zwalczania tzw. Szupowców, (od Schutzpolizei, niemieckiej policji porządkowej), jego dowódcą był kapitan Wilhelm Kosiński „Mścisław”. Pierwszym zadaniem miało być przechwycenie zrzutu, dokonanego na granicy Generalnej Guberni i Rzeszy. Ponieważ Niemcy nie czuli się zbyt pewnie w terenie po zmroku, oddział, któremu powierzono to zadanie poruszał się głównie nocą, pokonując dystans ok. 10 km. by przed nastaniem świtu kryć się w gospodarstwach wiejskich.. Wieś Bronisławy była o jedną noc marszu od zrzutu alianckiej broni. O godzinie 3 w nocy, 4 kwietna 1944 roku oddział zatrzymał się w tej wsi w domostwie Jana Wagnera. W sąsiedztwie znajdowały się wówczas dwa inne gospodarstwa, Waźnieckich i Jastrzębskich, partyzanci zabezpieczają się zgodnie z procedurą, biorąc stamtąd zakładników. Nad ranem „Mścisław” zostaje wezwany do komendanta powiatu, do oddalonego o 7 km Sochaczewa i wyrusza w drogę na rowerze około 8 nad ranem, reszta oddziału zostaje w gospodarstwie. W 10 minut po wyjeździe dowódcy rozpoczyna się piekło. Według świadków oddział został otoczony przez 500 żołnierzy Niemieckich różnych formacji. Wymiana ognia trwała kilka godzin, do godziny 14. Pod koniec Niemcom udało się podpalić budynki gospodarcze, co skłoniło partyzantów do podjęcia próby wydostania się z oblężenia w kierunku południowym. Tam niestety, znajdowało się największe zgrupowanie sił wroga, większość oddziału poległa podczas próby wycofania się do zabudowań. W ręce Niemców dostało się czterech, Piotr Grzegorowski, Tadeusz Miszczak, Zygmunt Makarewicz i Jerzy Bielski, dwaj ostatni ciężko ranni. Poległych starosta powiatu nakazał pochować na wzgórzu koło wsi. W roku 1945, spoczęli ostatecznie na cmentarzu w Trojanowie. Grzegorowskiemu i Miszczakowi udało się uciec z aresztu żandarmerii w Chodakowie, 9 maja, 28 maja rozstrzelano na Pawiaku Makarewicza i Bielskiego.

Wilhelm Kosiński wspomina:

Oddział został otoczony, łączna ilość sił nieprzyjaciela oceniana była na 500 osób, a więc stosunek sił jak 20:1. Donośność skuteczna karabinu ok. 800m. Skuteczna donośność stenów 80-120 m. A więc już z odległości 150-200 m nieprzyjaciel mógł skutecznie zwalczać oddział sam będąc przez ograniczony zasięg stenów bezpieczny. Zagłada partyzantów była niechybna. Miary złego dopełniło podpalenie zabudowań przez pociski zapalające. Nie było ratunku. Wyszli z zabudowań w pole i tu zewsząd otoczeni stoczyli nierówną walkę, z góry skazaną na niepowodzenie, pozbawieni wskutek okrążenia możliwości odskoku. Bohaterstwo ich było niesłychane, toteż padli niemal wszyscy walcząc do ostatniego naboju. We wszystkich relacjach są pewne różnice – lecz faktem niezaprzeczalnym jest niezwykłe bohaterstwo moich żołnierzy i należy im się ze strony potomnych cześć i chwała.

Pozostaje pytanie, skąd na miejscu pojawiło się tak wielu dobrze przygotowanych do akcji Niemców? Przy tak precyzyjnej reakcji wroga zasuwał się oczywisty wniosek, że oddział padł ofiarą zdrady, a takiej Polskie Państwo Podziemne nie wybaczało nigdy. Niestety, próba odpowiedzi zawarta w książce Janickiego i Zaczkowskiego opiera się w znacznej mierze na spekulacjach i dość mętnej relacji ocalałego z pogromu Grzegorowskiego.

Niemców widziano w pobliżu gospodarstwa Sokołowskich. Wedle słów Grzegorowskiego, gospodyni wysłała syna Józefa, by zameldował o obecności oddziału. Ten wzdragał się i bał, na nieszczęście trafił na niejaką Kęskównę, kochankę niemieckiego oficera i konfidentkę. To ona miała go ostatecznie wyręczyć i donieść swojemu absztyfikantowi o obecności Akowców u Wagnerów. Oficer ten zginął w walce pod Bronisławami, a Kęskównę widziano opłakującą nieboszczyka na pobojowisku. Wersja Grzegorowskiego o kobiecie opłakującej na pobojowisku poległego kochanka nie brzmi jednak zbyt wiarygodnie i trudno ją zweryfikować.

Z meldunków AK wynika, że jeszcze 24 kwietnia zlikwidowano konfidentkę z Natolina, niejaką Anastazję Kremplak i próbowano zabić też Stanisławę Jastrzębską. Lekko tylko ranna, trafiła do szpitala. Co dziwne, nie ponowiono próby wykonania na niej wyroku. Ewentualne odwety na znanych lokalnemu dowództwu AK konfidentów miały raczej charakter prewencyjny.

Po wyzwoleniu sprawą zajął się Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, usiłując odpowiedzialnością usiłował obarczyć „Mścisława”, a w kolejności powiązać z nią pozostałych przy życiu członków oddziału “Socha” który opuścił oddział na 10 minut przed tragedią.

Ostatnim epizodem tej tragedii jest śmierć Józefa Jastrzębskiego – zostaje zastrzelony na własnym podwórku przez nieznanych sprawców. Był prawdopodobnie ostatnią osobą, która mogła jeszcze posiadać jakąś inną wiedzę na temat tamtych wydarzeń, niestety trafiła razem z nim do grobu. Sprawę umorzono z braku dowodów, czas zamglił wojenne tajemnice, pozostał tylko rząd szarych kamiennych grobów 20 młodych lodzi i mały pomnik na cmentarzu w Sochaczewie.

Krzyż w Bronisławach, upamiętniający tragedię oddziału “Socha” (fot. Radosław Jarosiński).

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *