Jeszcze o muzealnym jubileuszu

Już sama Noc Muzeów to wydarzenie szczególne w społeczności muzealników, w tym roku jednak spotkała nas kumulacja w postaci okrągłego jubileuszu naszej placówki. Jest to okres wzmożonej pracy i w trakcie przygotowań w niejednej głowie pojawia się być może refleksja, że pewnie byłoby lepiej, gdyby takie wydarzenia organizowała jakaś sztuczna inteligencja, która z wielkiej bazy danych wydobędzie niezbędne informacje o tym, kogo należy zaprosić, jak utytułować i gdzie wysłać zaproszenie, opracuje mowy powitalne, zaplanuje przebieg uroczystości i określi co jest do niej niezbędne. Inteligencja mogłaby mieć do dyspozycji starożytny wynalazek boga Hefajstosa, automatony – czyli mechaniczne, samoczynne mechanizmy, wykonujące całą robotę, związaną z techniczną stroną zorganizowania imprezy.

Wyszłoby pewnie bezbłędnie, sterylnie, wszyscy byliby zadowoleni, w sumie otrzymaliby to, czego się spodziewali, natomiast czynnik ludzki – muzealnicy – spijając śmietankę, robiliby za przyjemne tło imprezy.

Na szczęście tak nie jest. Ale co tak naprawdę dzieje się w muzeum? Ktoś może mniemać, że jest to praca jak w każdej innej instytucji. Pod względem administracyjnym istnieje pewnie bardzo dużo podobieństw. Borykamy się również z całkiem prozaicznymi sprawami. Jednak tak naprawdę, z istoty zakulisowych działań muzealników rzadko kto zdaje sobie sprawę, zwiedzający nie obcują bowiem w muzeum z ludźmi, tylko z przedmiotami, które odpowiednio zaprezentowane, opisane i opowiedziane umożliwiają przyswojenie jakiegoś skrawka wiedzy, wzbudzają emocje – zdziwienie, zainteresowanie, a czasem niedowierzanie, szok lub zniechęcenie. Muzealnik stojący z boku, jest w stanie zidentyfikować te emocje, umieć je wykorzystać do poprowadzenia narracji. Dlatego udanych ekspozycji nie robi się jedynie głową, nie wystarczy ogromna wiedza, trzeba włożyć w nią odrobinę siebie i swoich uczuć, pasji. I to zostało zauważone przez panią Elżbietę Wojewodę, która swego męża, pierwszego dyrektora placówki, nazwała pasjonatem. Zgadzam się całkowicie – nasze muzeum tworzyli i tworzą pasjonaci, ludzie wiedzeni jakąś wizją zaprezentowania zbiorów, a nie tacy, którzy przychodzą do pracy odfajkować osiem godzin z myślą o tym, co będzie w domu na obiad.

Powiedzenie, że przygotowanie muzealnych imprez przypomina nieco aranżacje wystaw byłoby bardzo umowne i metaforyczne. Fakt, zadania które podejmujemy przed większymi imprezami są bardzo podobne, może nieco bardziej nerwowe i nacechowane pewną ekscytacją, towarzysząca przeświadczeniu, że nadchodzące wydarzenia będą doniosłe, że być może staniemy w ogniu krytyki, bo komuś się nasza wizja i sposób jej realizacji może nie spodobać. Ale krytyka również wynika z emocji.

Ucieszyło nas, że na jubileusz przybyło tak wielu z zaproszonych gości – osób kiedyś zatrudnionych i współpracujących z muzeum, muzealników z innych placówek, przedstawicieli władz, od których niejednokrotnie zależy funkcjonowanie takich instytucji jak nasza. Wygłoszono przemowy, w których także pojawiały się odniesienia do roli społecznej, jakie pełnią muzea, zwłaszcza historyczne, wrażeń jakie niosły ze sobą pierwsze, jeszcze dziecięce wizyty w miejscu, gdzie można obejrzeć coś wyjątkowego. Nie jestem oczywiście w stanie przeniknąć czyichś myśli, ale naprawdę miałem wrażenie, że przemawiający przywołali do głosu swoje subiektywne, indywidualne odczucia.

Na naszych salach nie jest z reguły głośno, rozmowy są prowadzone jak to się mówi “półgębkiem”, co czasem nasuwa – wcale nie tak do końca mylne – skojarzenia ze świątynią. Po wyjściu ostatnich gości zapada cisza i gasną światła. Można powiedzieć: nareszcie błogi spokój. Ale nas, muzealników nigdy taka absolutna cisza nie satysfakcjonuje. Ludzka obecność jest tutaj czymś nieodzownym, gdyż to ona nadaje sens naszej pracy.

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *