Vis kaprala Mikołaja Rozdżestwieńskiego

19 września 1979 roku Mikołaj Rozdżestwieński jak co roku wybrał się na spacer wzdłuż Bzury. Zarośnięte brzegi Bzury i drewniany most w Witkowicach z roku na rok coraz mniej przypominały te miejsce sprzed 40 lat. Wtedy rzeka pełna była przewróconych wozów, jaszczy, armat, biedek i taczanek. Wszystkie pojazdy, którym nie udało się przekroczyć Bzury pozostawały albo w jej nurtach albo na zachodnim brzegu. Przed oczami Mikołaja stawały obrazy bohaterstwa, upadku i beznadziei. Co roku przyjeżdżał w to miejsce ze swoją prywatna misją. Szukał swojego depozytu pamięci, którego w 1939 nie chciał oddać w ręce Niemców.

19 września 1939 roku wszystko co pozostało z drugiej baterii 4 Kujawskiego Pułku Artylerii Lekkiej  utworzyło samotne stanowiska, aby ogniem siedemdziesiątekpiątek osłaniać przeprawiające się przez rzekę oddziały 4 Dywizji Piechoty, a właściwie resztki tej dywizji. Armia “Pomorze” rozsypała się w pojedyncze grupki żołnierzy, które albo chciały dostać się do Warszawy, albo niestety żołnierze częściej  siadali w rowach białymi szmatkami na karabinach dając znać, że chcą się poddać. Armatę obsługiwało dwóch żołnierzy – kapral Rozdżestwieński, ciężko ranny w nogę, który nastawiał kierunki strzału i ranny w głowę porucznik Wojciechowski, który donosił pociski i wkręcał zapalniki. Po wystrzeleniu ostatnich naboi przy armacie pozostał tylko kapral, bo Wojciechowski ruszył w kierunku Warszawy. Mikołaj został sam. Zamilkła niemiecka artyleria.  Nad Witkowicami zaległa cisza.  

Witkowice 1939

19 września 1979 roku nagle wysoki brzeg rzeki wydał mu się znajomy. Jeszcze raz przeliczył w pamięci jaką odległość mógł wtedy pokonać od działa. I zaczął kopać. Pamiętał, że to czego szukał ukryte było w puszce pełnej smaru i zawinięte w szmaty. I nagle po 40 latach poszukiwań, stara wojskowa łopatka uderzyła o metal.  W wykopanym dołu, przerośnięta korzeniami i rdzą znajdowała się puszka po smarze do armaty.

W czasie mobilizacji w 1939 roku kapralowi Mikołajowi Rozdżestwieńskiemu wydano broń krótką. Przysługiwała mu zgodnie z etatami mobilizacyjnymi, był wszak działonowym w II baterii. Starszy majster wojskowy pieczołowicie wydał mu austrajackiego Steyera z futerałem i ośmioma sztukami amunicji, wraz z poleceniem rozliczenia się po wojnie z wystrzelonych łusek. Nawet go ta sytuacja nie zdziwiła, ponieważ znał podejście do sprzętu skarbowego w Wojsku Polskim, podczas strzelania ostrą amunicją na poligonach artleryjskich łuski z dział  nie tylko pieczołowicie zbierano, ale od razu czyszczono i odsyłano w skrzyniach. Podobnie było z rozliczaniem łusek podczas zajęć na strzelnicy. Cóż jednak, skoro tak trzeba to trzeba.  Pistolet nie przypadł Mikołajowi do gustu. Ładowany od góry, z amunicją niemożliwą do zdobycia na polu bitwy, niemiłosiernie zużyty przez pokolenia żołnierzy nadawał się wg. Mikołaja do straszenia miejscowych chłopów i wbijania hufnali. W czasie bitwy nad Bzurą w rozbitych wagonach koło Łęczycy sprytni kanonierzy z działonu Mikołaja znaleźli rzeczy niezbędne do żołnierskiego przetrwania: papierosy, kostki rosołowe i szynkę w puszce. Jeden z żołnierzy przyniósł swojemu dowódcy nowiutkiego Visa w futerale. Pistolet pachniał nowością. Z wielką radością Mikołaj starannie zapakował stary pistolet, wraz z futerałem i ośmioma sztukami amunicji i schował w przodku działa, aby przypadkiem nie zaginął, a na pas założył sobie futerał z nowym pistoletem. Stał się dumnym posiadaczem broni nr 18001 i dwóch zapasowych magazynków.

vis2

Po wykopaniu puszki okazało się, że dawno przegniła i swój pistolet Mikołaj rozpoznał w pierwszej chwili tylko po tym, że magazynek pistoletu wysunięty był do połowy, tak go wtedy zakopał. Liczył na to, że będzie łatwiejszy do wyjęcia, gdy po niego wróci. Teraz jednak był jedną wielką kulą rdzy, wymagającą specjalistycznego czyszczenia. Po równo 40 latach pistolet znów znalazł się w rękach swojego właściciela.

Porucznik Wojciechowski nim ruszył w kierunku Warszawy zdemontował z Mikołajem zamek od armaty, który trafił do rzeki. Pozostało czekanie na nadchodzących Niemców. Noga trafiona odłamkiem spuchła, przez opatrunki przesączała się krew. Podczołgał się do jaszcza i wyciagnął puszkę ze smarem i kłąb szmat do czyszczenia. Otworzył puszkę i zawinięty w szmaty pistolet wsadził w lepki smar. Dokładnie ją zamknął. Poczołgał się w kierunku brzegu rzeki i tam zakopał swój depozyt. Znów powoli podczołgał się do działa i zemdlał. Ocucił go niemiecki sanitariusz szturchając karabinem. Za chwilę dwóch polskich sanitariuszy – jeńców zabrało go na nosze i zaniosło na wóz taborowy. Tak zakończyła się kampania 1939 roku w Polsce dla kpr Mikołaja Rozdżestwieńskiego.

vis1

Narada rodzinna była burzliwa. Co zrobić z pistoletem. Mikołaj trzeźwo zauważył, że nie można go zatrzymać, bo zaraz go skonfiskują i trafi do kolekcji jakiegość ubeka, bo oni lubują się w zbieractwie broni palnej, szabel i bagnetów. Trzeba broń oddać do Maćka Wojewody do muzeum, tam pozostanie już na zawsze. Tak się stało, a ówczesny kierownik Muzeum Ziemi Sochaczewskiej na początku 1980 roku wpisał do księgi darów nowy nabytek: pistolet wz. 1935 VIS nr 18001  i pieczołowicie poddał pistolet konserwacji. Po jej zakończeniu broń prezentowana jest od 35 lat w muzealnej gablocie.

Niedaleko miejsca odkopania broni kilkanaście lat później Łukasz Wojtczak odnalazł żołnierską odznakę pułkową 4 Kujawskiego Pułku Artylerii Lekkiej z Inowrocławia. Taką odznakę wraz ze swoim pistoletem Steyer kpr Mikołaj Rozdżestwieński przechowywał w przodku armaty wz. 1897 kal. 75 mm. 

 

 

Komentarze